„Coming out w niemieckim Kościele”, komentuje dr Artur Dąbrowski.

Read Time:4 Minute, 24 Second

Zachęcamy do zapoznania się z artykułem „Coming out w niemieckim Kościele”, autorstwa dr Artura Dąbrowskiego, który ukazał się w najnowszym, lutowym numerze miesięcznika dla odważnych „Non Possumus. Imperatyw”. Życzymy owocnej lektury

W 1958 roku w artykule Neopoganie i Kościół, dokonując niezwykle wnikliwej
analizy sytuacji Kościoła, ks. Joseph Ratzinger zwrócił uwagę na fakt, że „w zupełnie
nieprzewidywalny sposób stał się on Kościołem pogan”. I co gorsze, zauważył, iż
„proces ten postępuje”. „Mamy do czynienia z pogaństwem w Kościele oraz z
Kościołem, w którego sercu krzewi się pogaństwo” – pisał późniejszy papież Benedykt
XVI. Jak twierdzi Peter Seewald, wspomniany artykuł „był pobudką na czasie,
płomiennym apelem o rozpoznanie znaków czasu”. Był również głośnym wołaniem
zatroskanego o depozyt wiary i zbawienie wiernych duszpasterza, w którego
wypowiedzi niczym echo wybrzmiały słowa św. Franciszka Salezego o miłości, która
nakazuje „ostrzegać zawsze i głośno przed wilkiem, gdziekolwiek wdziera się on
między owce”.


Co takiego wydarzyło się w niemieckim Kościele, że doktrynę katolicką
wypierają postulaty takich tuz rewolucji kulturowej, jak: György Lukács, Willi
Münzenberg, Wilhelm Reich, Rudi Dutschke, czy też przedstawiciele szkoły
frankfurckiej? Wydaje się, że odpowiedzi na to pytanie już dawno temu udzielił kard.
Henri de Lubac, francuski jezuita i teolog, twierdząc, iż „Kościołowi grozi, że zrzeknie
się on władzy na rzecz przeciwników, których do siebie zaprosił”. To oczywiście jedna
strona medalu. Druga wygląda nieco inaczej. Równie trafnej diagnozy, na temat
kondycji Kościoła dokonał Dietrich von Hildebrand w książce Spustoszona Winnica.
Wśród wielu duchowych i intelektualnych chorób szerzących się w Kościele, za
kluczowe niedomaganie niemiecki filozof, uznał „letarg strażników wiary”.
Mówiąc o letargu strażników wiary, Hildebrand nie miał na myśli, jak sam
pisał, członków „piątej kolumny”, niszczących Kościół od środka, ale tych biskupów,
którzy „gdy idzie o interwencje przeciwko bluźnierczemu deformowaniu kultur – nie
czynią żadnego użytku ze swego autorytetu”. Objawami takiej choroby był najczęściej
paraliżujący lęk wywołany przed bezpardonową krytyką prasy, czy też
stygmatyzowanie licznymi „łatkami”, które w razie potrzeby przyklei się biskupowi do
jego duszpasterskiego stylu. Tak zrodziła się postawa bierności, która zaowocowała
prowadzeniem strusiej polityki, w której za główną linię działania przyjęto zamykanie
oczu na rzeczywiste problemy Kościoła.

Homoseksualna rewolucja


Ubiegłoroczne wydarzenia z Monachium, Kolonii, Konstancji, Berlina
i innych niemieckich miast, które związane były z „błogosławieństwem” w ponad 100
katolickich parafiach par homoseksualnych, nie stanowiły w rzeczywistości efektu
buntu wobec Rzymu. Wszak wcześniej aprobowano w niemieckim Kościele wartości,
których nie da się pogodzić z Ewangelią. Jednak, czy taki stan rzeczy może dziwić
niemieckich katolików, skoro ich pasterze, tacy jak chociażby biskup Franz Josef
Bode z Osnabrück, przy okazji udzielania wywiadu potrafią otwarcie twierdzić, że
„Kościół katolicki powinien ponownie przemyśleć swoje nauczanie na temat
seksualności i moralności”. Czy to nie bp Bode przekonywał dziennikarzy, o gotowości
duszpasterskiego i liturgicznego towarzyszenia ze strony Kościoła osobom tej samej
płci, wskazując, że w tej materii, „nie możemy zawsze traktować homoseksualizmu
wyłącznie przez pryzmat grzechu ciężkiego”?

Czy w perspektywie przytoczonych wyżej wypowiedzi biskupa Osnabrück,
którego postulaty, niestety, podziela większość niemieckiego episkopatu, mamy
prawo odczuwać zdumienie co do kwestii doboru kadr do pracy w kuriach, czy innych
instytucjach kościelnych w Niemczech? Zdecydowanie nie. Wielki coming out, jaki
miał miejsce w Kościele katolickim w Niemczech, na skutek którego 125 osób
zatrudnionych w tamtejszych instytucjach kościelnych ujawniło się jako „społeczność
LGBT”, to efekt trawiącego niemiecki kościół „marszu przez instytucje”. Oczywiście,
każda rewolucja musi mieć swój manifest. I w tym przypadku nie mogło być inaczej.
Stojący za owym „wyjściem” księża, diakoni, katecheci oraz pracownicy administracji
kościelnej, proklamowali swój kategoryczny sprzeciw wobec obowiązującej wiernych
doktryny Kościoła katolickiego, „według której związki osób tej samej płci nie mogą
zgodnie z objawionymi planami Boga zostać uznane”. Widać jak na dłoni, że rodząca
się w sercu niemieckiej wspólnoty kościelnej nowa doktryna dąży nie tylko do zmiany
tradycyjnie rozumianego modelu rodziny, ale również roli mężczyzn i kobiet w
społeczeństwie oraz Kościele.

W licznym gronie wspierającym sygnatariuszy manifestu, znalazł się również
abp Stefan Hesse z Hamburga, który brylując tu i ówdzie w mediach twierdzi, że
„Kościół, w którym ludzie muszą się ukrywać z powodu swojej orientacji seksualnej,
nie jest w duchu Jezusa”. Duchowny twierdzi również, że „musimy być autentyczni i
transparentni przed Bogiem i oczywiście przed sobą nawzajem! Nie może i nie
powinno się (z tego powodu) odczuwać strachu”. Jak widać, również w tym

przypadku „opium marksizmu” zdominowało ducha ewangelicznego myślenia,
poddając się dyktatowi poprawności politycznej.
Co do manifestu, warto powiedzieć, że podpisało go około 30 organizacji
katolickich w Niemczech, m.in.: „Prezydium Centralnego Komitetu Niemieckich
Katolików (ZdK), Związek Katolickich Kobiet (KDFB), Katolicka Wspólnota Kobiet w
Niemczech (KFD), Forum Katolickich Teolożek „Agenda”, Związek Niemieckiej
Młodzieży Katolickiej (BDKJ), Służba Społeczna Katolickich Kobiet (SKF) i Mężczyzn
(SKM) oraz Grupa Robocza Katolickich Wspólnot Uniwersyteckich (AKH)”.


Widmo apostazji

Z pewnością opisany tutaj stan rzeczy szokuje polskiego katolika. Jednak w
dobie zapraszania przez niektórych hierarchów kościelnych w Polsce na obrady
synodalne przedstawicieli „środowisk LGBT”, jak miało to miejsce w przypadku
archidiecezji warszawskiej, przekonuje nas o tym, że i u nas sytuacja wcale nie jest tak
jednoznaczna. Dlatego należy wzbudzić w sobie świadomość do działania, która
przekona nas o tym, że jedynie „ortodoksja jest prawdą, a wszelkie herezje nie są
skrajnością, nie są czymś przesadzonym, lecz są po prostu fałszywe i nie dają się
pogodzić z objawieniem Chrystusa”. W końcu „mądrość nie polega na sprycie, ale na
umiejętności obstawania przy prawdach oczywistych”.


Refleksję zakończę pewną diagnozą, którą niegdyś postawił wspomniany już
kard. Henri de Lubac: „Jest rzeczą jasną, że Kościół stoi dziś wobec poważnego
kryzysu. Pod nazwą «nowego Kościoła», «Kościoła posoborowego», próbuje obecnie
utrwalić swoje istnienie Kościół odmienny od Kościoła Chrystusowego: zagrożone od
wewnątrz apostazją antropocentryczne społeczeństwo, które pozwala, by ogarnął je i
uniósł ze sobą ruch powszechnej rezygnacji pod pretekstem odnowy, ekumenizmu lub
przystosowania”.

Artur Dąbrowski

Źródło: „Non Possumus. Imperatyw”, nr 2 (8) / luty 2022, s. 14.

Happy
Happy
0 %
Sad
Sad
0 %
Excited
Excited
0 %
Sleepy
Sleepy
0 %
Angry
Angry
0 %
Surprise
Surprise
0 %

Average Rating

5 Star
0%
4 Star
0%
3 Star
0%
2 Star
0%
1 Star
0%

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Previous post Wywiad z Tiktokerem
Next post Przemodelowanie myślenia za pomocą teorii krytycznej.