“Zacznijcie mnie czcić” – Św. Andrzej Bobola.
16 maja obchodzimy święto św. Andrzeja Boboli patrona Polski. Żywimy nadzieję, że przesłane w ramach formacji materiały związane ze św. Andrzejem Bobolą pogłębią naszą wiedzę i przyczynią się do pogłębienia życia duchowego członków Akcji Katolickiej.
Święty Andrzej Bobola urodził się w roku 1591 w województwie sandomierskim. Wstąpił do Towarzystwa Jezusowego w roku 1611. Wyświęcony na kapłana w roku 1622, pełnił najpierw obowiązki kaznodziei i moderatora Sodalicji Mariańskiej w Wilnie. Zostawszy misjonarzem wędrownym, od roku 1636 utwierdzał w wierze katolickiej liczne rzesze wiernych w trudnych dla Kościoła czasach. Zginął śmiercią męczeńską w Janowie na Polesiu w roku 1657, zamęczony z nienawiści do religii katolickiej. Został kanonizowany w roku 1938. Jego ciało spoczywa w kościele jezuitów w Warszawie.
Poniżej publikujemy tekst homilii asystenta DIAK, ks. Radosława Rychlika. Życzymy miłego świętowania.
Małgorzata Frańczak, wiceprezes DIAK
Gromadzi nas dziś w świątyni postać niezwykłego człowieka. Głosił miłość, a spotkał się z nienawiścią. Dawał życie, a otrzymał śmierć. Zdobywał serca wątpiących dla Chrystusa, a stał się obiektem nienawiści. Zamęczony na śmierć, żyje w Bogu. Jego ciało miało być zniszczone w bagnistej ziemi, a do dziś jego relikwie odbierają cześć. Sam wędrował po ziemi wschodniej Polski za życia, a po śmierci przenoszono jego ciało w różne miejsca. Jego życie było znakiem zapytania dla wielu, nie potrafiono także rozwikłać zagadki jego ciała po śmierci. Św. Andrzej Bobola, Patron dnia dzisiejszego. Choć żył przed IV wiekami, wciąż nas inspiruje. Choć pracował w innych realiach politycznych, gospodarczych i kulturowych, jego przesłanie nie straciło nic z aktualności. Choć zmieniły się czasy, nie zmieniła się natura człowieka. Człowiek wciąż gubi się w życiu, wciąż potrzebuje wskazówek, wciąż potrzebuje pouczenia. Człowiek ze swej natury szuka Boga. W końcu tak jak przed wiekami, podobnie i dziś nie braknie tych, którzy zrobią wszystko, aby uciszyć głos sumienia, zniszczyć dobro i prawdę. Nie brakuje ludzi nienawistnych, zajadłych, mściwych, takich, jak zabójcy św. Andrzeja Boboli.
Tak często w życiu składamy różne deklaracje, przyrzeczenia. Wypowiadamy wiele podniosłych i uroczystych słów. Będą zapewnienia o pamięci, życzliwości, wsparciu. Padną słowa o bezinteresownej pomocy, przyjaźni, wdzięczności. Nowożeńcy ślubują miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Rodzice na chrzcie św. swych dzieci obiecują dołożyć wszelkich starań, aby przekazać potomstwu wiarę katolicką. Przyrzekamy gorliwe postanowienie poprawy w sakramencie spowiedzi. Obiecujemy sobie, ze więcej wysiłku włożymy w panowanie nad porywczością charakteru. Ileż to razy padły obietnice, że będziemy więcej czasu i uwagi poświęcać starszym, schorowanym rodzicom. Były deklaracje o walce z nałogami. Wielokroć powtarzaliśmy wyznanie wiary w Boga Ojca, Syna Bożego i Ducha Świętego. Piękne to słowa, piękne deklaracje. Wzniosłe obietnice, rzewne słowa przysięgi.
Niestety codzienność bywa brutalna. Rozmywają się nasze przyrzeczenia. Proza życia wymusza łamanie obietnic. Konieczność poniesienia ofiary odstręcza od trwania przy danym słowie. Uciekamy od odpowiedzialności za wypowiedziane słowa. Wolimy żyć, jakbyśmy nigdy niczego nie obiecywali. Nawet jak małe dzieci dziwimy się, kiedy inni wymagają od nas dotrzymania złożonych przyrzeczeń. Jawnie kpimy z przysięgi małżeńskiej. Za nic mamy obietnice katolickiego wychowania dzieci. Zapominamy o rodzicach. Szybko wracamy do grzechów, z których chcieliśmy się tak gorliwie wyrwać. Znajdziemy na to wszystko wiele wyjaśnień, usprawiedliwień. Przecież mam prawo do szczęścia, wiec przysięga małżeńska już mnie nie obowiązuje. Przekazanie wiary wymaga przejrzystego przykładu własnego życia, wiec przekazanie wiary ograniczamy do tradycji i I Komunii św. Wierność Bogu zamkniemy w religijnym obrazie na ścianie, spowiedzi na Wielkanoc i Mszy św. kiedy przyjdzie ochota. Boimy się ofiary, aby dotrzymać słowa. Boimy się trudu w konsekwentnym podążaniu za złożonymi przysięgamy. Wolimy zapomnieć o tym, że wszystko, co cenne w naszym życiu wymaga ofiary, wysiłku, poświęcenia.
Patron dnia dzisiejszego dobrze zdawał sobie sprawę, że życie niesie ze sobą konieczność walki, wysiłku i ofiary. Przyszły Święty urodził się 30 listopada 1591 r. w Strachocinie niedaleko Sanoka. Pochodził z religijnej, szlacheckiej rodziny. Wiara wyniesiona z domu zaowocowała wstąpieniem do zakonu jezuitów. Andrzej, jako kapłan odznaczał się wielką gorliwością w głoszeniu Słowa Bożego. Posługując w różnych miastach, zawsze pociągał wielu wiernych do Boga. Czynił, co było w jego mocy, aby jak najwięcej dusz grzeszników i wątpiących pociągnąć ku Jezusowi. Pracując w Połocku, na Polesiu. Zasłynął jako wędrowny, ludowy misjonarz, który obchodził okoliczne wioski. Tam przekonywał ludność o pięknie wiary katolickiej, Ewangelii i konieczności żalu za swe grzechy. Andrzej Bobola miał świadomość, że taka nieustępliwa działalność misyjna może się spotkać z wrogością i agresją ze strony ludzi wrogich Kościołowi katolickiemu. Nade wszystko pragnął jednak naśladować Jezusa, który oddał życie za swe owce. Poniósł największą ofiarę za swą wiarę. Niezmordowanie, do końca pozostał wierny Chrystusowi, Kościołowi i Przenajświętszej Ewangelii.
16 maja 1657 r. oddział kozacki pojmał niestrudzonego jezuitę. Bestialsko męczony Andrzej nie chciał wyrzec się wiary katolickiej. Tortury, które mu zadano, nie złamały hartu ducha Andrzeja. Nie zdradził Chrystusa. Nie wyrzekł się wiary. Nie odstąpił od Świętej Ewangelii. Oddał życie na świadectwo, że zawsze głosił prawdę i pragnął tylko jednego, dobra drugiego człowieka. Oddał życie za głoszenie Ewangelii. Oddał życie, bo nad życie cenił dochowanie danemu słowu. Tę heroiczną postawę nagrodził Wszechmogący Bóg. Andrzej Bobola odbiera chwałę, jako Święty. Jest Patronem naszej Ojczyzny.
Dziś św. Andrzej staje się dla nas znakiem zapytania i wyrzutem. On potrafił ponieść tak wielką ofiarę, aby dotrzymać dane słowo, a my? On przyjął męki, które trudno nawet słownie powtarzać, a ile my poniesiemy ofiary, aby dotrzymać obietnic? On nie wyrzekł się Chrystusa, choć ceną tego była śmierć, a co poświęcamy my sami, aby nie zdradzić Boga?
Łatwo składać słowa przysięgi małżeńskiej, kiedy kwitnie miłość, promienieją emocje, entuzjazm dodaje sił. O wiele trudniej pamiętać o tej przysiędze, kiedy przyjdą dni krzywdy, zdrady, wyrzeczenia. Gdy rutyna zabija namiętność, uroda blaknie, nieporozumienia odgradzają. Wtedy potrzeba ofiary i wysiłku, aby dochować wierności danemu słowu. Na chrzcie św. składane są obietnice religijnego wychowania dziecka. Rodzicielska miłość napełnia radością i dumą z przekazanego życia. Dzieci dorastają, przychodzą wyzwania, problemy, młodzieńczy bunt i opór. Łatwo wtedy zaniechać wysiłku. Zbagatelizować konieczność stawiania wymagań. Przymykać oczy na życie dziecka w grzechu, akceptować a nawet usprawiedliwiać niemoralne, grzeszne postawy. Dla świętego spokoju. Aby się tvylko nie narazić. Bo się obrażą.
Tyle razy ochoczo składaliśmy deklaracje postanowienia poprawy w sakramencie spowiedzi. Obiecywaliśmy sobie, że już nie pójdziemy drogą ulegania pokusom. Walczyć będziemy ze złymi skłonnościami. Stawimy opór złu. Przyszła pierwsza pokusa, nasze obietnice przepadły. Chwilowa przyjemność grzechu okazała się bardziej atrakcyjna. Wrócił grzech, zapomnieliśmy o naszych postanowieniach.
W ten sposób łamiemy dane słowo. Życie nasze rozmija się ze składanymi deklaracjami, przyrzeczeniami, obietnicami. Św. Andrzej Bobola tak wiele poniósł cierpienia, ofiary, aby dochować wierności swej wiary. Oddal życie, aby nie zdradzić Chrystusa. A mnie na co stać? Boję się ofiar. Uciekam od odpowiedzialności. Nie chcę wysiłku. Odrzucam konieczność poświęcenia. Może więc trzeba się zreflektować. Może trzeba krytycznie spojrzeć na swe postępowanie. Dokąd doprowadzi mnie moje życie, skoro idę ku zatraceniu? Jakiej nagrody mogę oczekiwać, skoro nie chcę ponieść żadnej ofiary? Jak mogę wymagać wierności od innych, gdy sam nie chcę pozostać wierny? Ile warte jest moje słowo, skoro sam go nie cenię? Jak mam być poważnie traktowany i przyjmowany przez innych, jeżeli niepoważnie odnoszę się od własnych obietnic? Dlaczego Bóg ma wysłuchiwać moich modlitw, skoro ja gardzę Panem, wybierając grzech?
To są bardzo trudne i krępujące pytania. Ale od nich zależy nasze życie. Można uciekać od odpowiedzialności. Zamykać oczy na prawdę o własnym życiu. Udawać, że nie ma zdrady, kłamstwa, niewierności. Ale dokąd wtedy dojdziemy? Dokąd zaprowadzi nas to życie? Św. Andrzej Bobola dochował wierności danemu słowu. Poniósł najwyższą cenę, aby nie zdradzić Jezusa. Jaką cenę ja jestem gotów ponieść za wierność Bogu, krzyżowi i Ewangelii?
Average Rating