
Pontyfikat pod znakiem zobowiązania
9 maja 2025 roku. Kiedy z loggii Bazyliki św. Piotra padły słowa „Habemus Papam”, świat wstrzymał oddech – jak zawsze w takiej chwili. Ale tym razem nie tylko z powodu emocji. Tym razem była to pauza pełna niepokoju, nadziei, domysłów i modlitwy. Nowym następcą św. Piotra został amerykański kardynał Robert Francis Prevost – zakonnik, misjonarz, prefekt watykańskiej dykasterii, a teraz – papież Leon XIV.
Imię mówi wiele. A może mówi wszystko. Leon XIV – to nie przypadek, to deklaracja. Powrót do Leona XIII, papieża, który potrafił rozpoznać epokowe zagrożenia, nazwać rzeczy po imieniu i stanąć naprzeciw nowoczesności z mieczem prawdy w jednej ręce i tarczą Tradycji w drugiej. Papieża, który pisał o rodzinie, o pracy, o masonerii, o społecznym królowaniu Chrystusa. Czy nowy Leon ma w sobie ten sam ogień? Czy to tylko gest – czy zapowiedź rewolucji ducha?
Pierwsze słowa Leona XIV były… bezpieczne. „Chcemy być Kościołem synodalnym” – zabrzmiało z Watykanu. I już pojawiły się skrajności. Dla mediów liberalnych – euforia: „nasz człowiek”. Dla środowisk Tradycji – zawieszone pytanie: „czy naprawdę kolejny raz?”. Wszyscy zaczęli interpretować. A tymczasem – papież jeszcze niczego nie zrobił. Nie wydał dokumentu. Nie ogłosił encykliki. Nie pokazał kierunku. I właśnie dlatego ten moment jest kluczowy – bo to czas, w którym milczenie Watykanu wypełniają projekcje naszych lęków, nadziei, ideologii i uprzedzeń.
Inauguracyjna homilia Leona XIV nie była jednak banałem. Nie było ekoteologii, nie było tautologii o globalnym braterstwie. Było jasno: „Ty jesteś Mesjaszem, Synem Boga żywego”. Chrystus – nie kontekst kulturowy. Zawierzenie Matce Bożej – nie dekonstrukcja roli Maryi. Odwołanie do św. Augustyna – nie do teorii queer czy dialogu międzygalaktycznego. I choć dla niektórych to zbyt mało, to jednak dla innych – tchnienie nadziei. Jakby zza chmur Franciszkowej niepewności wychylił się promień starej, rzymskiej tożsamości Kościoła.
Ale historia Kościoła nie pisze się symbolami. Pisze się faktami. I trzeba je dziś nie tylko analizować, ale wyciągać z morza dezinformacji, w którym utonęła świadomość wielu katolików.
Bo oto pojawiają się dwa przeciwstawne mity. Pierwszy – Leon XIV to nowa twarz tej samej rewolucji: synodalność, pluralizm, liturgiczna prowizorka, dogmatyczny chaos w imię „otwartości”. Drugi – Leon to rycerz Tradycji w przebraniu: nie mówi wszystkiego, ale wie, co robi. Tymczasem prawda – jak zawsze – jest bardziej złożona. I dlatego potrzebujemy cierpliwości. Potrzebujemy rozeznania. Potrzebujemy modlitwy.
Robert Prevost nie jest postacią powszechnie znaną. A jego przeszłość budzi pytania. Jako biskup publicznie krytykował politykę migracyjną Donalda Trumpa, promował spowiedź telefoniczną i Komunię na rękę w czasie pandemii, wspierał szczepienia z użyciem preparatów skażonych moralnie. To nie są tylko kontrowersje – to poważne znaki zapytania, które wymagają odpowiedzi. Nie dlatego, by osądzać. Ale dlatego, że Kościół musi wiedzieć, komu powierzył ster w czasie burzy.
Niepokoi także jego rola w usunięciu biskupa Stricklanda – jednego z najodważniejszych hierarchów w USA, bez jasnego procesu, bez kanonicznego uzasadnienia. Strickland mówił prawdę – i za to został wyciszony. Tak samo potraktowano biskupa Reya we Francji – człowieka, który promował Mszę trydencką, miał powołania, tworzył żywą wspólnotę. Zastąpiono ich bezbarwnymi urzędnikami. Ale może właśnie o to chodziło? Żeby głos sumienia ucichł, a echo zgody rozlało się po korytarzach kurii?
To wszystko każe zadać pytanie: czy Leon XIV będzie papieżem pokoju czy papieżem kompromisu? Czy będzie kontynuatorem – czy reformatorem? Czy zamknie ranę Traditionis custodes – czy jeszcze ją pogłębi? Czy stanie się głosem dla milczącej większości wiernych – czy tylko zarządcą struktur, w których już nikt nie wierzy w cuda?
Kościół wszedł w ten pontyfikat rozdarty. Z jednej strony – Niemcy i ich progresywna herezja, gdzie z Kościoła odchodzą setki tysięcy, a kazania zamieniają się w TED Talki o inkluzywności. Z drugiej – tradycyjni katolicy, wykluczeni, wyśmiani, pozbawieni duszpasterzy. Kościół, który nie wie, kim jest. Który zatracił liturgiczną tożsamość, teologiczną spójność, duszpasterską prawdę. I w to wszystko wchodzi papież – jak kapitan wchodzący na mostek, gdy statek dryfuje między rafami.
Ale może właśnie dlatego ten moment jest tak ważny. Bo teraz nie chodzi tylko o to, kim jest papież. Chodzi o to, kim jesteśmy my. Czy mamy w sobie ducha modlitwy, rozeznania, odwagi? Czy jesteśmy gotowi bronić prawdy – nawet jeśli będzie niewygodna? Czy potrafimy być wierni – nie ludziom, ale Chrystusowi?
Bp Strickland – choć uciszony – zostawił nam testament: „W trudnych czasach trwajmy w miłości do Chrystusa, Jego Kościoła i Świętej Tradycji”. To nie jest slogan. To nie jest pobożne życzenie. To jest droga. Dla mnie. Dla Ciebie. Dla każdego, kto jeszcze wierzy, że Kościół to nie teatr, lecz świątynia. Że nie chodzi o wizerunek, ale o zbawienie dusz. Że nie wolno milczeć, gdy prawda jest deptana w imię „wrażliwości”.
Pontyfikat Leona XIV dopiero się zaczyna. Ale nasze świadectwo – zaczyna się teraz. Nie od komentarzy w mediach, nie od deklaracji politycznych, nie od personalnych sympatii. Od modlitwy. Od rozeznania. Od tego, czy będziemy potrafili być światłem – nawet jeśli wokół zalegnie ciemność.
Nie potrzebujemy więcej strategów. Potrzebujemy świętych. Nie więcej procedur – ale więcej pokory. Nie kolejnych kampanii „komunikacyjnych”, ale głosu, który mówi: „Tak, tak – nie, nie. A co nadto jest – od złego pochodzi”.
iech papież Leon XIV nie będzie ikoną. Niech będzie Piotrem. A my – bądźmy Kościołem. Kościołem czuwającym, modlącym się, gotowym do ofiary. Bo tylko taki Kościół przetrwa. Kościół, który nie służy światu – ale zbawia go, idąc za Krzyżem.
Niech Prawda nie milczy. Niech Piotr przemawia. A my – słuchajmy. Z sercem. Z modlitwą. Z odwagą.
arturdabrowski.invo vatican.va
Average Rating