Rozważania ks. Radosława na Piątą Niedzielę Wielkiego Postu

Read Time:5 Minute, 39 Second

Przybywamy dziś do świątyni, jako ludzie wierzący. Wiara jest dla nas ważna. Pokładamy w Bogu nadzieję. Ona ma być ostoją w trudnych chwilach. Ma nam pomagać, błogosławić. Ma być przysłowiową poduszką powietrzną, w chwilach życiowych zagrożeń. Kiedy ma mnie spotkać krzywda, nieszczęście, Bóg ma mnie ochronić. Bo ja wierzę w Niego, bo Mu poświęcam czas, swe myśli. Bo pamiętam o modlitwie, spowiedzi, Mszy św. Ja więc od Boga czegoś też wymagam. A jednocześnie każdy dzień przynosi nam inną rzeczywistość. Oto jak niewierzący chorujemy, umieramy. Spotykają nas nieszczęścia, niesprawiedliwości i krzywdy. Może nawet słyszymy kpiny „na co ci ta wiara, Bóg cię nie uchronił, nie zmienił losu”. Może nawet my sami mamy do Boga pretensje, że tak się dzieje. Bo my w Bogu pokładamy nadzieję, bo mu coś od siebie daliśmy, więc wymagamy. 

W dzisiejszej Ewangelii Jezus zapowiada swą śmierć. Ale jednocześnie przypomina nam życiową prawdę, że w życiu każdego z nas bez wyjątku, jest ofiara, jest przemijanie, jest dawanie z siebie. „Jeśli ziarno nie trafi w ziemię i nie obumrze, zostaje samo, ale jeśli obumrze, przynosi plon obfity” J 12,24. I my więc musimy dawać siebie, tracić swe życie, aby przynosić plon obfity. I my dopiero, gdy tracimy, doceniamy, co mieliśmy.

Nie szanujemy zdrowia, bo je mamy. Nic nie robimy sobie z próśb lekarzy o zdrowym trybie życia, o kontrolnych badaniach, bo jest dobrze. Wystarczy jednak tylko ból zęba, by odebrał chęć do wszystkiego. A co będzie, gdy przyjdą poważniejsze choroby? Tak wiele narzekamy na nasze domy rodzinne. Jaki to niedobry mąż, żona, jakie złe dzieci, teściowie, czy rodzice. Dopiero jednak, gdy ich braknie, gdy odejdą, przekonujemy się, ile dla nas znaczyli, jak wiele nam dawali, jak ważni byli w naszym życiu. Do tej pory oni byli, nie docenialiśmy ich, nie dziękowaliśmy za nic, bo byli. Teraz, gdy ich już nie ma, żałujemy, pusto bez nich i nie możemy już za dobro podziękować, za zło przeprosić. Bliscy, przyjaciele, sąsiedzi, ile oni nam przysparzają problemów, ale gdy ich braknie pojawia się pustka i smutek, bo czegoś nam brakuje. Może więc warto już dziś docenić dobro, które mamy, może już dziś powiedzieć bliskim, jak wiele dla nas znaczą, może już dziś pojednać się ze zwaśnionym sąsiadem, domownikiem, może już dziś zadbać o swe zdrowie, nim nie będzie za późno. Bo wtedy pozostanie tylko żal.

Dzisiejsza Ewangelia mówi nam jednak jeszcze dobitniej o tym, że musimy w życiu ponosić ofiary. Wiara w Chrystusa nie jest polisą na dostatnie, spokojne życie, bez zmartwień i kłopotów. Wiara w Chrystusa jest drogą za nim, bo „Kto chciałby Mi służyć niech idzie za mną, a gdzie Ja jestem tam będzie i mój sługa” J 12,26. Wiara w Chrystusa niesie w końcu w sobie ofiarę ze swego życia, z każdego dnia. Wiara w Chrystusa stawia nam wymagania, by dawać świadectwo, by ofiarowywać swój czas i energię dla innych, by na wzór Chrystusa być tym, który „nie przyszedł, aby mu służono, lecz aby służyć” Mt 20,28. W codziennym zabieganiu o swoje interesy, o realizację swoich planów nie możemy o tym zapomnieć. Jako świadek Chrystusa mam służyć innym. Mam jak to ziarno oddawać siebie, by przynieść plon obfity.

Można tu jednak postawić zarzut: jaki to plon może przynieść moje zwyczajne, spokojne życie? Jaki plon mogę dać ja, który nie mam specjalnych talentów, darów od Boga?  Jaki plon dam ja, który nie dokonuje w życiu wielkich dzieł? Wstyd pomyśleć jaki to będzie plon. Lae prawda jest zupełnie odmienna.

Merlose Bridge jest jednym z pierwszych mostów na rzece Niagara, łączącym USA z Kanadą. Ciekawa jest legenda o początkach budowy tego mosty. Oto użyto latawca, aby połączyć oba brzegi. Latawiec przeleciał nad rzeką na kanadyjską stronę. Następnie do sznurka od latawca przywiązano mocniejszy sznur i przerzucono z powrotem. Do tego sznura przywiązano stalową linę i na niej transportowano elementy do budowy mostu. Dzięki więc skromnemu latawcowi w końcu powstał wieli most, łączący oba państwa. 

My sami zwykłymi, codziennymi uczynkami możemy budować takie mosty. Nasza codzienna ofiara, może dziś niezauważona, przyniesie z innymi w przyszłości piękny owoc. Ale musimy na niego systematycznie pracować. Przyjdzie więc owoc wychowania dzieci. Może one dziś niezbyt słuchają rodziców, dziadków, może są nieposłuszne. Może chcą pokazać, że same wiedzą lepiej. Ale po latach przekonają się, że najcenniejsze, co mają w życiu, wynieśli z rodzinnego domu. Może nie podziękują, ale nasza praca owoc przyniesie. Przyniesie owoc życzliwość dla innych, otwarta dłoń dla potrzebujących. Bo zamknięta pięść niczego nie wypuści, ale też niczego nie przyjmie, otwarta zaś dużo daje, ale i dużo może przyjąć. A gdy przyjdą chwile trudne, gdy spotka nas życiowa tragedia, znajdą się ludzie, którzy pomogą, wesprą, pocieszą słowem. Będzie tak, gdyż nasze ziarno dobra wyda plon stokrotny. Przyniesie też owoc nasze przyznawanie się do Boga, obecność na Mszy św., korzystanie z sakramentów, bronienie publiczne Boga i wiary, „Bo kto przyzna się do mnie przed ludźmi, do tego przyznam się i ja przed Ojcem, który jest w niebie” Mt 10,32. 

Trzeba nam tylko ufnie, każdego dnia, na miarę swoich możliwości, dawać siebie innym. Nawet wtedy, gdy nie ma odzewu wdzięczności, gdy nie ma satysfakcji, gdy wydaje się, że to wszystko na nic. Bo św. Paweł mówi „Jeden sieje, drugi podlewa, inny zbiera plon, ale to Bóg daje wzrost” (por. 1 Kor 3,7. My zaś słudzy nieużyteczni jesteśmy i robimy, co do nas należy, by w przyszłości odebrać obiecana nam zapłatę. W końcu przyniesie owoc nasze życie duchowe. Nasze minuty i godziny spędzone na modlitwie, nasze spowiedzi i szczere żale za grzechy, nasza ciągła praca nad sobą i życie w przyjaźni z Bogiem. 

To bardzo trudne i kosztowne, to wymagające ofiary i samozaparcia, to obarczone wymaganiem od siebie i systematycznością. To w końcu umieranie dla grzechu i ofiara ze swego życia. Ale to przyniesie owoc, plon, którym będziemy się cieszyli. Sam Chrystus pokazuje nam efekty ofiary swego życia. Kiedy wywyższono Go na krzyżu, kiedy oddał wszystko, wydawało się, że przegrał, że Jego wysiłki nic nie dały. Umarł, Jego misja się skończyła i zapanowała cisza. Ale to nie był koniec, bo następnie Zmartwychwstał, przyniósł plon, którym jest zbawienie świata, którym jest Kościół i otwarta dla nas droga do nieba. Obyśmy i my za nasze codzienne umieranie otrzymali podobna nagrodę w niebie. 

Dr. Williams całe swe życie poświęcił ludziom najuboższym, nie pobierając często opłat za swoje usługi. Mieszkał nad sklepem, stąd też przed wejściem do sklepu umieszczono napis „Dr Williams mieszka na górze”. Po jego śmierci nie było komu zająć się pogrzebem, bo nie miał rodziny. Dobrzy ludzie zajęli się więc tym, zebrali pieniądze na pogrzeb, nie starczyło na pomnik, a nie chcieli, by ta mogiła była bezimienna, więc nad grobem umieścili szyld ze sklepu „Dr Williams mieszka na górze”. 

Oby o każdym z nas można było napisać podobne słowa, oby plon naszego życia wydał plon obfity. 

Happy
Happy
0 %
Sad
Sad
0 %
Excited
Excited
0 %
Sleepy
Sleepy
0 %
Angry
Angry
0 %
Surprise
Surprise
0 %
Previous post Metropolita Częstochowski zachęca do Narodowej Nowenny za Ojczyznę
Next post Ponowne próby rugowania lekcji religii z programu nauczania szkolnego