Coming out w niemieckim Kościele.

Read Time:4 Minute, 34 Second

W 1958 roku w artykule „Neopoganie i Kościół”, Joseph Ratzinger dokonując niezwykle wnikliwej analizy sytuacji Kościoła zwrócił uwagę na fakt, że: „w zupełnie nieprzewidywalny sposób stał się on Kościołem pogan”. I co gorsze: „proces ten postępuje”. „Mamy do czynienia z pogaństwem w Kościele oraz z Kościołem, w którego sercu krzewi się pogaństwo”, pisał późniejszy papież Benedykt. Jak twierdzi Peter Seewald, opublikowany przez Josepha Ratzingera artykuł „był pobudką na czasie, płomiennym apelem o rozpoznanie znaków czasu”. Był również głośnym wołaniem zatroskanego o depozyt wiary i zbawienie wiernych duszpasterza, w którego wypowiedzi wybrzmiewają słowa św. Franciszka Salezego o miłości, która nakazuje „ostrzegać zawsze i głośno przed wilkiem, gdziekolwiek wdziera się on między owce”.

Co takiego wydarzyło się w Kościele za Odrą, że doktrynę katolicką wypierają postulaty takich tuz rewolucji kulturowej, jak: György Lukács, Willi Münzenberg, Wilhelm Reich, Rudi Dutschke, czy też przedstawiciele szkoły frankfurckiej? Wydaje się, że odpowiedzi na to pytanie już dawno temu udzielił Henri de Lubac, twierdząc, że: „Kościołowi grozi, że zrzeknie się on władzy na rzecz przeciwników, których do siebie zaprosił”. To oczywiście jedna strona medalu. Druga wygląda nieco inaczej. Równie trafnej diagnozy, na temat kondycji Kościoła dokonał Dietrich von Hildebrand w „Spustoszonej Winnicy”. Niemiecki filozof, pośród wielu duchowych i intelektualnych chorób szerzących się w Kościele, za kluczowe niedomaganie uznał „letarg strażników wiary”.

Mówiąc o letargu strażników wiary, Hildebrand nie miał na myśli, jak sam pisał, członków „piątej kolumny”, niszczących Kościół od środka, ale tych biskupów, którzy „gdy idzie o interwencje przeciwko bluźnierczemu deformowaniu kultur – nie czynią żadnego użytku ze swego autorytetu”. Objawami takiej choroby był najczęściej paraliżujący lęk wywołany przed bezpardonową krytyką prasy, czy też stygmatyzowanie licznymi „łatkami”, które w razie potrzeby przylepi się biskupowi do jego duszpasterskiego stylu. Tak zrodziła się postawa bierności, która zaowocowała prowadzeniem strusiej polityki, w której za główną linię działania przyjęto zamykanie oczu na rzeczywiste problemy Kościoła.

Ubiegłoroczne wydarzenia z Monachium, Kolonii, Konstancji, Berlina i innych niemieckich miast, które związane były z pobłogosławieniem w ponad 100 katolickich parafiach par homoseksualnych, nie stanowiły w rzeczywistości efekt buntu wobec Rzymu. Przecież już o wiele wcześniej aprobowano w niemieckim Kościele wartości, których nie da się pogodzić z Ewangelią. Jednak, czy taki stan rzeczy może dziwić niemieckich katolików, skoro ich pasterze, tacy jak chociażby biskup Osnabrücku, Franz Josef Bode, przy okazji udzielania wywiadu potrafią twierdzić, że: „Kościół katolicki powinien ponownie przemyśleć swoje nauczanie na temat seksualności i moralności”. To również biskup Bode przekonywał dziennikarzy, o gotowości duszpasterskiego i liturgicznego towarzyszenia ze strony Kościoła osobom tej samej płci. Jak sam twierdził, w tej materii, „nie możemy zawsze traktować homoseksualizmu wyłącznie przez pryzmat grzechu ciężkiego”.

Czy w perspektywie przytoczonych wyżej wypowiedzi biskupa  Osnabrücku, którego postulaty podziela większość niemieckiego episkopatu, mamy prawo odczuwać zdumienie co do kwestii doboru kadr do pracy w kuriach, czy innych instytucjach kościelnych w Niemczech? Zdecydowanie nie. „Wielki coming out”, który miał miejsce w Kościele katolickim w Niemczech, na skutek którego 125 osób zatrudnionych w Kościele katolickim w Niemczech ujawniło się jako społeczność LGBT, to efekt trawiącego niemiecki kościół „marszu przez instytucje”. Oczywiście, każda rewolucja musi mieć swój manifest. I w tym przypadku nie mogło być inaczej. Stojący za „coming outem” księża, diakoni, katecheci oraz pracownicy administracji kościelnej, proklamowali swój kategoryczny sprzeciw wobec obowiązującej wiernych doktryny Kościoła katolickiego, „według której związki osób tej samej płci „nie mogą zgodnie z objawionymi planami Boga zostać uznane”. Widać jak na dłoni, że rodząca się w sercu niemieckiej wspólnoty kościelnej nowa doktryna dąży nie tylko do zmiany tradycyjnie rozumianego modelu rodziny, ale również roli mężczyzn i kobiet w społeczeństwie i Kościele.

W licznym gronie wspierającym sygnatariuszy manifestu, znalazł się również arcybiskup Hamburga, Stefan Heße, który brylując tu i ówdzie w mediach twierdzi, że: „Kościół, w którym ludzie muszą się ukrywać z powodu swojej orientacji seksualnej, nie jest w duchu Jezusa”. Duchowny twierdzi również, że „musimy być autentyczni i transparentni przed Bogiem i oczywiście przed sobą nawzajem! Nie może i nie powinno się (z tego powodu) odczuwać strachu”. Jak widać „opium marksizmu” zdominowało ducha ewangelicznego myślenia, poddając się dyktatowi poprawności politycznej. Co do manifestu, to warto powiedzieć, że podpisało go około 30 organizacji katolickich w Niemczech. W niniejszym gronie znalazły się m.in.: „Prezydium Centralnego Komitetu Niemieckich Katolików (ZdK), Związek Katolickich Kobiet (KDFB), Katolicka Wspólnota Kobiet w Niemczech (KFD), Forum Katolickich Teolożek „Agenda”, Związek Niemieckiej Młodzieży Katolickiej (BDKJ), Służba Społeczna Katolickich Kobiet (SKF) i Mężczyzn (SKM) oraz Grupa Robocza Katolickich Wspólnot Uniwersyteckich (AKH)”.

Z pewnością opisany tutaj stan rzeczy szokuje polskiego odbiorcę. Jednak w dobie zapraszania przez niektórych hierarchów kościelnych w Polsce na obrady synodalne przedstawicieli Kongresu Katoliczek i Katolików, czy jak miało to miejsce w przypadku archidiecezji warszawskiej, środowisk LGBT, przekonuje nas o tym, że sytuacja w kraju nad Wisłą nie jest taka kolorowa. Dlatego należy wzbudzić w sobie świadomość do działania, która przekona nas o tym, że jedynie „ortodoksja jest prawdą, a wszelkie herezje nie są skrajnością, nie są czymś przesadzonym, lecz są po prostu fałszywe i nie dają się pogodzić z objawieniem Chrystusa”. W końcu „mądrość nie polega na sprycie, ale na umiejętności obstawania przy prawdach oczywistych”.

Za najbardziej stosowne uznałem zakończyć refleksję pewną diagnozą, którą dość dawno temu postawił Kościołowi kardynał Henri de Lubac. To rozpoznanie francuskiego jezuity przedstawia się następująco: „Jest rzeczą jasną, że Kościół stoi dziś wobec poważnego kryzysu. Pod nazwą „nowego Kościoła”, „Kościoła posoborowego”, próbuje obecnie utrwalić swoje istnienie Kościół odmienny od Kościoła Chrystusowego: zagrożone od wewnątrz apostazją antropocentryczne społeczeństwo, które pozwala, by ogarnął je i uniósł ze sobą ruch powszechnej rezygnacji pod pretekstem odnowy, ekumenizmu lub przystosowania”.

Dr Artur Dąbrowski, prezes Akcji Katolickiej Archidiecezji Częstochowskiej.

Happy
Happy
0 %
Sad
Sad
0 %
Excited
Excited
0 %
Sleepy
Sleepy
0 %
Angry
Angry
0 %
Surprise
Surprise
0 %

Average Rating

5 Star
0%
4 Star
0%
3 Star
0%
2 Star
0%
1 Star
0%

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Previous post Patrząc na islam przez okulary św. Tomasza z Akwinu
Next post 33. rocznica zabójstwa ks. Stanisława Suchowolca